Spearmint

Ach te miętówki. Cóż poczęlibyśmy bez tabak miętowych? Dla mnie to jedna z najciekawszych nut tabaczanych. Każdy z tego typu specyfików ma swój indywidualny charakter. Czasem różnice są ledwo zauważalne, ale po to przecież obcujemy z tabakami, aby cieszyć się ich aromatami, a zarazem obnażać je, odkrywać tajemnice. Czym są więc tabaki miętowe? Czyż nie dostarczają nam jakże upragnionego orzeźwienia w letnie, upalne dni? Czy nie pieszczą nozdrzy ziołową nutką, przynosząc ukojenie i ciekawe doznania smakowe? Takie właśnie są. Prędzej czy później odkrywają przed nami wszystkie karty, pozwalając cieszyć się pełnią smaku. Do takich właśnie tabak należy produkt Pöschl's Spearmint. Jedna z wielu - ktoś powie. Ja odpowiem - i tak, i nie. Bo z jednej strony Pöschl nie odkrył tu Ameryki, ale z drugiej stworzył produkt, który zaskarbi sobie sympatię wielu tabaczarzy. A jeśli dodatkowo jesteście sympatykami Ozony Spearmint, to jej siostrę po prostu musicie poznać.

Porównując oba produkty, doszedłem do kilku (subiektywnych, a jakże) wniosków. Z pewnością nie są to bliźniaczki, jak wielu mogłoby sądzić. Tutaj mamy do czynienia z dojrzałością jednej z nich. Tabaka skrywająca się w odmętach szczelnej saszetki wydaje się być tą dojrzalszą siostrą. W tym przypadku uderzenie mięty ubranej w mentolowy płaszczyk nie jest tak krzykliwe i bezceremonialne jak w Ozonie Spearmint. Mięta zdaje się być bardziej stonowana, dojrzalsza i jakby bardziej naturalna - tak jak przystało na starszą siostrę. Pöschl stworzył w światku tabaczanym delikatne zamieszanie. Wielu w pierwszej chwili myślało, że ma do czynienia po prostu z saszetkową wersją Ozony. Nic bardziej mylnego! To tak jak w przypadku Red Bulla i Red Bulla Aromatic. Z tym, że w tamtym przypadku człowiek, po skosztowaniu obu, zachodził w głowę nad istotą zastosowania tej samej nazwy, bo oba sygnowane "Czerwonym Bykiem" to z goła dwa różne prodkuty, o drastycznych różnicach w aromacie. Ale to już historia z zupełnie innej beczki... Tak więc mamy do czynienia ze spokrewnionymi produktami, ale o indywidualnych charakterach. Oba z nich cieszą, oba dostarczają upragnionego orzeźwienia, ale w jakże inny sposób.

Słówko o konsystencji. Ta jest niemal identyczna jak w Ozonie - ciemnobrązowa, średnio zmielona, o umiarkowanej wilgotności. Po wysypaniu obu nie potrafiłem odnaleźć różnic. Różnice natomiast widać w aromatach. Wspomniałem już o tym ,że w saszetkowym produkcie Pöschla aromat mięty jest bardziej wyważony, dojrzalszy. Tak jest w istocie. Otoczka mentolowa nie daje już tak o sobie znać jak w Ozonie - to plus. Dostajemy bowiem zastrzyk orzeźwienia, ale zarazem delektujemy się tym aromatem, który trwa dość długo. Innymi słowy - mamy przyjemność kosztować tabakę lekką, łatwą i przyjemną.

Jeśli chodzi o opakowanie, to mamy tutaj do czynienia z klasyczną, 10-gramową saszetką. Każda z saszetek prezentowanych przez Pöschla ma swój ciekawy, niepowtarzalny design. I tak jest również w tym przypadku. Wszechobecna zieleń nie pozostawia złudzeń, z jaką tabaką mamy do czynienia, a gdyby nawet tak było, to kropkę na "i" stawiają: symbol liścia mięty, umiejscowiony na samym środku oraz czerwono-biały napis Spearmint u dołu. Małe listki na rogach, biały napis Pöschl's i srebrna obwódka dopełniają obraz saszetki, tworząc ciekawie wyglądające opakowanie, które cieszy oko.

I taki właśnie jest ten produkt - cieszący oko, cieszący nozdrza, niezwykle przyjemny. Nie jest to tabaka wyjątkowa, ale ze swojego zadania wywiązuje się wyśmienicie. Ciekawa alternatywa, a zarazem uzupełnienie Ozony Spearmint. Dla miłośników tabak miętowych to pozycja raczej obowiązkowa, dla pozostałych - smaczny produkt, do skosztowania raz na jakiś czas. Prostota mięty w ciekawym opakowaniu - to tak na zakończenie. Skusicie się?