Aktywność w serwisie Top25snuff.com › Forums › Off-topic › Książki, ulubione gatunki i autorzy… Co polecacie? › Odp: Książki, ulubione gatunki i autorzy… Co polecacie?
Dużo ciekawych książek otworzyło przede mną swoje rozdziały od ostatniego posta. Dzisiaj… słów kilka o gentlemanach-włamywaczach.
Tematyka ta zawładnęła mną nieco, a na pewno jedna postać literacka, która podsyca całą tę otoczkę. Zaczęło się niewinnie, od przeczytania wszystkich tomów spraw Sherlocka Holmesa. Miłośnicy literatury kryminalnej na pewno dobrze wiedzą, że pióro mistrza Arthura Conana Doyle’a jest tak samo cudne współcześnie jak było ~100 lat temu. Wiele wspólnych chwil z Holmesem i Watsonem bardzo mocno rzuciło mnie w wir poszukiwań innych ciekawych tytułów z nurtu kryminału klasycznego. Po tak zaciekłym boju z najlepszym detektywem świata, uznałem, że nie warto w tym wypadku szukać kolejnego detektywa i wypadałoby ochłonąć z podgatunkiem detektywistycznym. Los przyniósł mi polecenie książkowe w postaci… zbioru opowiadań napisanych przez szwagra Doyle’a – E. W. Hornunga – o przygodach, można powiedzieć protoplasty gentlemanów-włamywaczy, A.J. Rafflesa.
Tak rozpoczęła się moja przygoda z podgatunkiem sensacyjno-awanturniczym. Nie musiałem długo szukać za tą pozycją, bo okazało się, że śmiało można było ją dostać w tzw. wydaniu „jamniczkowym” (trudniej byłoby dostać wydania ukazujące przed 1930), które od razu obejmowało w sobie dwa zbiory (minus dwa opowiadania). Przed zakupem zadbałem również, żeby nieco przyjrzeć się postaci głównego bohatera. Po recenzjach na polskich serwisach trudno było mi uwierzyć, że Raffles swego czasu był jedną z najbardziej lubianych postaci literackich mieszkańców Wielkiej Brytanii – oczywiście zaraz za Sherlockiem Holmesem. Owszem polskie tłumaczenie nie ma ciekawej opinii, ale nie przeszkodziło mi to, żeby przekonać się samemu co skrywa w sobie ciekawego lektura zaserwowana mi przez Hornunga. Muszę powiedzieć szczerze, że byłem bardzo, ale to bardzo zadowolony – przynajmniej z trzech opowiadań, co jest bardzo mizernym wynikiem. Jednak ta trójca przekonała mnie, żeby jednak nie skreślać podgatunku awanturniczego. Sama postać Rafflesa, która rzekomo miała wzbudzić moją sympatię, tak jak przekonała do siebie wielu Brytyjczyków, bardzo mnie zawiodła. Sposób przeprowadzania akcji mało atrakcyjny, a motyw jego działań, cóż… idiotyczny. Kradł kiedy musiał, czyli wtedy kiedy kończyły mu się pieniądze na luksusowe życie i hazard… Niemniej jednak postać pomagiera Rafflesa (nawet szwagier musiał mieć swojego Watsona), „Bunny’iego”, uatrakcyjniła nieco opowiadania o elementy przemyśleń. Często bowiem miewał rozterki z powodu wykonywanych wspólnie akcji kradzieży. Niestety jego zbyt silne przywiązanie do A.J. stało się dla niego zbyt zgubne. Niemniej jednak, kiedy wspominam o zbiorze opowiadań Hornunga, zawsze myślę sobie „Bunny” i zapewne to ta postać włamywacza spowodowała, że Raffles zyskał sobie popularność, na którą zresztą sobie nie zasłużył.
Vive la France!
Po przeczytaniu „Rafflesa” długo zbierałem swoje siły na inny cykl opowiadań o kolejnym gentlemanie-włamywaczu. Nie będę ukrywał, że zapobiegawczo kupiłem wraz z poprzednio omawianym tytułem, pierwszy tom przygód o Arsenie Lupin, Maurice Leblanc’a. Walnę z grubej rury i śmiało powiem, że była i nadal jest to najlepsza rzecz jaka przytrafiła mi się od dawien dawna wśród moich zakupów książkowych. Książki Leblanc’a o Arsenie Lupin są tak cudowne, że dorównują swoją klasą samego Sherlocka Holmesa – choć dla mnie nieco je przewyższają, ale mówię to tylko dlatego, że jestem fanboyem. Cóż jest tak zachwycającego w tym cyklu? Powiedziałbym, że prawie wszystko. W końcu kryminały to nie klasyki światowej literatury, które od deski do deski są doskonałe. Leblanc zachwyca swoim stylem literackim, ciekawymi zagadkami kryminalnymi, błyskotliwymi zwrotami akcji, genialnym humorem oraz… postacią Arsena Lupin. Od pierwszego tomu (a jak komuś się poszczęści to przeczyta ich 23), a właściwie od pierwszych stron możemy dowiedzieć się nieco więcej o tym bohaterze. Właściwie powiedzenie czegokolwiek może zakrawać o spoiler dla tych, którzy będą mieli w przyszłości chęć przeczytać te opowiadania. Pozostanę tylko przy – tajemniczy. I to właśnie sprawia, że można zakochać się w Arsene Lupin – najlepszym z gentlemanów-włamywaczy. I choć dopiero jestem w połowie całego cyklu, śmiało mogę polecić cały każdemu miłośnikowi klasycznych kryminałów, a w szczególności Sherlocka Holmesa. Może ktoś zainteresuje się jak potoczyłaby się walka Lupin vs Herlock Sholmes [sick!] (tom II).
Do posiadanych przeze mnie książek o omawianych włamywaczach, mógłbym dodać jeszcze słów kilka o Simonie Templarze, znanym jako „Święty”. Niestety dopiero jestem w połowie jednej z książek serii i nie jestem zadowolony… Prawdopodobnie z powodu beznadziejnego tłumaczenia, które absolutnie zniechęca do dalszego czytania. Widzę jednak potencjał w tej postaci, który również widzieli producenci słynnego serialu z Rogerem Moorem w roli głównej. Niestety serial pamiętam jak przez mgłę, kiedy to powtórki leciały na początku lat ’90. Dla przypomnienia – „Święty” kradnie od przestępów i pomaga policji w ich złapaniu, zostawiając przy tym swój rysuneczek z patyczakiem.
Znam jeszcze jedną postać, która wpasowuje się w tego posta, i która również została przetłumaczona na język polski. Baron, autorstwa Johna Creasey’a. Niestety nie mogę jestem w stanie powiedzieć niż więcej, gdyż na lekturę tych opowiadań raczej nie przyjdzie nigdy czas. Zaledwie jeden tom został wydany w Polsce i niestety jakiś środkowy.