- Tabaki
- Tabaki
- Gawith Hoggarth TT Ltd
- Ambassador
Ambassador
Informacje o tabace
Producent
Gawith Hoggarth TT Ltd
Parametry tabaki
Smak tabaki
Kwiaty
Waga tabaki
10 g.
Opakowanie
plastikowe
Gawith Hoggarth TT Ltd
Recenzje użytkowników
4 reviews
Ocena ogólna
4.9
Ocena smaku
5.0(4)
Ocena opakowania
4.4(4)
Already have an account? Log in now or Create an account
Furtka do ogrodu wspomnień
Ocena ogólna
4.6
Ocena smaku
5.0
Ocena opakowania
3.0
Wertując różne tabaczne strony internetowe prędzej czy później trafimy na tabaki Gawith'a
Hoggarth'a i swoistą grę w nazwy, w którą ten producent z nami prowadzi. Western Glory,
Ambassador, z czym to się je? Pyta tabacznik, który tak jak ja, zainspirowany pasją innych
rozpoczynał całkiem nie dawno swoje poszukiwania od produkcji Dholakii, gdzie z góry
wiadomo, czego się spodziewać i jedynie drobne szczegóły są w stanie nas zaskoczyć. Każdy ma
jednak własne ścieżki, które nie zawsze są proste i prowadzą od początku ubitym, bezpiecznym
traktem. Korzystając z okazji witam szanowną społeczność i choć to moja pierwsza recenzja a
dorobek tabaczny mam bardzo ubogi, mam nadzieję na krytyczne, choć nie uszczypliwe, uwagi.
Nie szata zdobi człowieka:
Plastikowe, prostokątne puzderko kryje w sobie 10 gram proszku. Po jego przybliżeniu do nosa
przeżyłem nie miłe rozczarowanie. Często wspominanego w recenzjach zapachu bzu, który swoją
drogą działa na mnie w wyjątkowy sposób, nie wyczuwa się wcale. Czuć jawnie sztuczny,
intensywnie cytrusowy aromat rodem z najtańszych podłej jakości perfum lub chemii domowej.
Puzderko jest raczej nie szczelne i mimo, że jest zamknięte, odrobinki proszku wydostają się
na zewnątrz. Pan ambasador nie sprawia sympatycznego wrażenia. Mimo wszystko otwieram opakowanie.
W puzdereczku jest bardzo zmielony pyłek. Być może ze względu na to producent powinien
pomyśleć o uszczelnieniu opakowania lub jego zmianie. Zapach chemicznego koszmaru
perfumowego uwidacznia się teraz z całą mocą. Mimo wszystko zażywam najpierw jedną, potem
drugą szczyptę i... Zupełnie nieoczekiwanie przenoszę się w czasie...
Cytrusowy aromat bardzo szybko odpływa, a jego miejsce zajmuje bez, bardzo dobrze zresztą
odwzorowany. Same, zupełnie niezapraszane pojawiają się wspomnienia domu rodzinnego, od
którego dziś dzieli mnie spora odległość, majowych wieczorów i samotnych lub nie, spacerów
po niezbyt ruchliwej, ubitej wiejskiej drodze. Siadam więc w fotelu i pozwalam im zajmować
myśli, obserwując bacznie taniec zmysłów. A ten dopiero się zaczyna.
Wielu moich poprzedników w opisywaniu ambasadora zwracało uwagę na różnorodność aromatów i
trudno się z nimi nie zgodzić. Wcale nie przypomina on klasycznego, angielskiego
flegmatyka. Jest rozedrgany wewnętrznie. Mimo pozornej stałości bzu, zaczynają wkradać się
akcenty, których nie potrafię opisać. Po pewnym czasie, gdy bez uwalnia nas z pod swego ciężaru pozostając jednak na uboczu, zaczynam we wspomnieniach trafiać na zagajnik lub parujące, odpoczywające po dziennym ukropie pole. Czuć bowiem delikatny zapach rozgrzanych traw, ziół, których nazw, choć może brzmi to dziwnie nigdy nie poznałem, lecz ich aromaty znam dobrze. Będzie to przez
kilka najbliższych minut jedyna dominująca stała nuta. Pod spodem wciąż jednak coś się zmienia. Gasną mikroskopijne iskierki i rodzą się nowe, by dosłownie po chwili zniknąć bezpowrotnie. Ciągle coś pulsuje. Wraca słabe echo bzu. Trafiam do zakładu stolarskiego mojego ojca, w którym kiedyś tworzono meble, a w jego sąsiedztwie leżało mnóstwo wypiętrzonych, ułożonych jedna na drugiej desek. Dzień jest upalny, lecz właśnie spadł deszcz wnosząc do zapachu drewna świeżość. Ułożone deski szybko odpływają. Może wcale ich
nie czułem? Może to tylko zmysły figlują?
Pojawia się mała cząstka aromatu cytrusów. Praktycznie nie przypomina ona koszmaru z
otwarcia. Wcale się nie narzuca. Teraz, zamiast odstraszać, nadaje kompozycji świeżość,
utrzymującą się w nosie długo po zażyciu, nawet, gdy rozwibrowana całość dawno już zanikła a jej słabe epitafium stanowi o dziwo, ledwo wyczuwalna czekolada z orzechami.
Ambassador nie znosi towarzystwa. Jest to raczej kompozycja typowo indywidualistyczna,
której zapach kawy czy smak nawet dobrego alkoholu może zaszkodzić. Raczej do samotnej kontemplacji niż jako dodatek. Jednakże tabaka bywa często taka, jaką ją widzi nasz charakter i poeksperymentować trzeba z tym samodzielnie.
Z żalem żegnam się z ambasadorem, opróżniając nos nie zdradzający oznak wysuszonych
śluzówek. Na pewno jeszcze nie raz zaprowadzi mnie do swojego ogrodu.
Hoggarth'a i swoistą grę w nazwy, w którą ten producent z nami prowadzi. Western Glory,
Ambassador, z czym to się je? Pyta tabacznik, który tak jak ja, zainspirowany pasją innych
rozpoczynał całkiem nie dawno swoje poszukiwania od produkcji Dholakii, gdzie z góry
wiadomo, czego się spodziewać i jedynie drobne szczegóły są w stanie nas zaskoczyć. Każdy ma
jednak własne ścieżki, które nie zawsze są proste i prowadzą od początku ubitym, bezpiecznym
traktem. Korzystając z okazji witam szanowną społeczność i choć to moja pierwsza recenzja a
dorobek tabaczny mam bardzo ubogi, mam nadzieję na krytyczne, choć nie uszczypliwe, uwagi.
Nie szata zdobi człowieka:
Plastikowe, prostokątne puzderko kryje w sobie 10 gram proszku. Po jego przybliżeniu do nosa
przeżyłem nie miłe rozczarowanie. Często wspominanego w recenzjach zapachu bzu, który swoją
drogą działa na mnie w wyjątkowy sposób, nie wyczuwa się wcale. Czuć jawnie sztuczny,
intensywnie cytrusowy aromat rodem z najtańszych podłej jakości perfum lub chemii domowej.
Puzderko jest raczej nie szczelne i mimo, że jest zamknięte, odrobinki proszku wydostają się
na zewnątrz. Pan ambasador nie sprawia sympatycznego wrażenia. Mimo wszystko otwieram opakowanie.
W puzdereczku jest bardzo zmielony pyłek. Być może ze względu na to producent powinien
pomyśleć o uszczelnieniu opakowania lub jego zmianie. Zapach chemicznego koszmaru
perfumowego uwidacznia się teraz z całą mocą. Mimo wszystko zażywam najpierw jedną, potem
drugą szczyptę i... Zupełnie nieoczekiwanie przenoszę się w czasie...
Cytrusowy aromat bardzo szybko odpływa, a jego miejsce zajmuje bez, bardzo dobrze zresztą
odwzorowany. Same, zupełnie niezapraszane pojawiają się wspomnienia domu rodzinnego, od
którego dziś dzieli mnie spora odległość, majowych wieczorów i samotnych lub nie, spacerów
po niezbyt ruchliwej, ubitej wiejskiej drodze. Siadam więc w fotelu i pozwalam im zajmować
myśli, obserwując bacznie taniec zmysłów. A ten dopiero się zaczyna.
Wielu moich poprzedników w opisywaniu ambasadora zwracało uwagę na różnorodność aromatów i
trudno się z nimi nie zgodzić. Wcale nie przypomina on klasycznego, angielskiego
flegmatyka. Jest rozedrgany wewnętrznie. Mimo pozornej stałości bzu, zaczynają wkradać się
akcenty, których nie potrafię opisać. Po pewnym czasie, gdy bez uwalnia nas z pod swego ciężaru pozostając jednak na uboczu, zaczynam we wspomnieniach trafiać na zagajnik lub parujące, odpoczywające po dziennym ukropie pole. Czuć bowiem delikatny zapach rozgrzanych traw, ziół, których nazw, choć może brzmi to dziwnie nigdy nie poznałem, lecz ich aromaty znam dobrze. Będzie to przez
kilka najbliższych minut jedyna dominująca stała nuta. Pod spodem wciąż jednak coś się zmienia. Gasną mikroskopijne iskierki i rodzą się nowe, by dosłownie po chwili zniknąć bezpowrotnie. Ciągle coś pulsuje. Wraca słabe echo bzu. Trafiam do zakładu stolarskiego mojego ojca, w którym kiedyś tworzono meble, a w jego sąsiedztwie leżało mnóstwo wypiętrzonych, ułożonych jedna na drugiej desek. Dzień jest upalny, lecz właśnie spadł deszcz wnosząc do zapachu drewna świeżość. Ułożone deski szybko odpływają. Może wcale ich
nie czułem? Może to tylko zmysły figlują?
Pojawia się mała cząstka aromatu cytrusów. Praktycznie nie przypomina ona koszmaru z
otwarcia. Wcale się nie narzuca. Teraz, zamiast odstraszać, nadaje kompozycji świeżość,
utrzymującą się w nosie długo po zażyciu, nawet, gdy rozwibrowana całość dawno już zanikła a jej słabe epitafium stanowi o dziwo, ledwo wyczuwalna czekolada z orzechami.
Ambassador nie znosi towarzystwa. Jest to raczej kompozycja typowo indywidualistyczna,
której zapach kawy czy smak nawet dobrego alkoholu może zaszkodzić. Raczej do samotnej kontemplacji niż jako dodatek. Jednakże tabaka bywa często taka, jaką ją widzi nasz charakter i poeksperymentować trzeba z tym samodzielnie.
Z żalem żegnam się z ambasadorem, opróżniając nos nie zdradzający oznak wysuszonych
śluzówek. Na pewno jeszcze nie raz zaprowadzi mnie do swojego ogrodu.
Podsumowanie o tabace
Zalety tabaki
Wielorakość, złożoność. Prawdziwa sztuka!
Minusy Tabaki
Niezbyt szczelne opakowanie.
T
Kwitnący ogród
Ocena ogólna
5.0
Ocena smaku
5.0
Ocena opakowania
5.0
Cudowne kwiaty.aromaty przeplatają się tworząc piękną całość.tabakierka jest odrobinę nieszczelna,co jednak nie powinno zmniejszyć oceny :).Polecam miłośnikom kwiatowych aromatów.Jest to moja pierwsza tego typu tabaka,a uważam,że jest świetna.Nie ma co się rozpisywać.Snuff na wasze zdrowie :)!
Podsumowanie o tabace
Zalety tabaki
-Kwiaty!
-Tytoń najlepszej jakości
-Długotrwałość aromatu
-Ładna tabakierka...
-Tytoń najlepszej jakości
-Długotrwałość aromatu
-Ładna tabakierka...
Minusy Tabaki
-Choć trochę nieszczelna
K
Na Zachodzie BEZ zmian
(Updated: Luty 13, 2014)
Ocena ogólna
4.9
Ocena smaku
5.0
Ocena opakowania
4.5
Z tą tabaką spędziłem kilka ostatnich dni, dni urlopowych, pełnych relaksu, odprężenia, z dala od zgiełku miasta i codziennych problemów. Towarzyszyła mi podczas spacerów po lesie, podczas przemyśleń, raczyłem się nią, siedząc na pomoście nad jeziorem czy też zwiedzając zamek w Kórniku (świetnie wpisała się w tamtejszy klimat). A mowa tutaj o jednej z najlepszych tabak od GH - przedstawiam Wam Ambassadora.
Plastikowa tabakierka o brązowej barwie (bez połysku) i z żółto-białą etykietą skrywa 10 gramów suchego specyfiku, drobno mielonego, o jasnobrązowej tonacji. Konsystencja dość typowa dla tworów tego producenta. Zatem zdrowie!
Ciekawa nazwa nie zdradza nam w ogóle, z czym będziemy obcować po zażyciu. Wiele produktów z Kendal bawi się z nami w tą swoistą "zgaduj-zgadulę". Western Glory, Mitchells Special, M4X, Lakeland - to przykłady enigmatycznych nazw, które już niejeden próbował "złamać". Ale jest w tym coś fascynującego przyznacie. Gustowne pudełeczko, na nim etykieta z ciekawą nazwą, a wewnątrz - poezja aromatu. Ciekawski tabaczarz od razu zaczyna wertować Internet w poszukiwaniu cennych wskazówek i informacji odnośnie danej nazwy, często wracając na tarczy. Piękne nuty w otoczce tajemnicy - rewelacja. Ale to nie koniec, bowiem sama zawartość również często spędza nam sen z powiek. "Chwila, gdzieś już to czułem. Nie, to nie to, a może?" - niejednokrotnie powtarza tabaczarz po zetknięciu z multiaromatami od GH. Za to ukochałem sobie te tabaki. To nie liga Red Bulla. Tam leje się krew, jest prosto, intensywnie, przekraczane są granice. Tutaj mamy raczej wysublimowany klimat, charakterystyczny angielski ton, dżentelmeński sznyt. Wiele tabak z Kendal serwuje nam niejednoznaczność, wyśmiewa bezpośredniość i płytkość. Tutaj potrzeba skupienia i niemałej wiedzy odnośnie aromatów. Poległem nieraz i pewnie jeszcze polegnę w konfrontacji ze złożonością tych produktów. Ale tanio skóry nie sprzedam, uczę się, poznaję, mam w rękawie coraz większą talię punktów odniesienia. Pewnie nigdy do końca nie rozgryzę tych aromatów, ale do tablicy podchodzić będę z niemałą chęcią i determinacją. Tabaczany Syzyf - w tym przypadku taki przydomek to żadna ujma. Wracajmy jednak do sedna. Ambassador jest jednym z tych produktów, które wywracają do góry nogami nasz zmysł powonienia. Blenderzy zawarli tutaj tyle nut, że szczegółowa analiza jest czynem wręcz niemożliwym. Granice między poszczególnymi aromatami są perfekcyjnie zatarte. Słowa pochwały należą się koledze Nitzo, który poniekąd przetarł szlaki w tym przypadku. Piotrek, kiedy czytałem Twoją recenzję, aż zacierałem ręce na myśl o aromacie bzu, który tam wyczułeś. I słowo ciałem się stało. Kiedy po raz pierwszy zażyłem Ambassadora, już na wstępie przywitał mnie ten charakterystyczny słodki, ciut ciężki aromat, którego nie pomylę z żadnym innym. Każdego roku w rodzinnym domu mogłem napawać się tą nutą. Obok ogródka rosły drzewka, z których mama zrywała pokaźne kwiaty, układając je następnie w bukiety o fioletowym odcieniu. Bez (a właściwie lilak pospolity) w wydaniu GH jest naturalnie odzwierciedlony, już za to należy się wielki plus. Z czasem aromat przechodzi w surowy akcent kojarzący się z aromatem floksów. Nutę lawendy również da się wyłapać, choć troszkę w tle. Ja wyczuwam również zapach róży. Jej słodki, szlachetny charakter jeszcze bardziej wzbogaca bukiet Ambassadora. Gdzieś tam w cieniu przemyka nutka cynamonu. Ktoś wspominał o goździku. Ja takowego nie zanotowałem. Akcent słodko-kwaśny, cytrusowy? I owszem, czuć go dość wyraźnie w akompaniamencie herbacianej przyśpiewki. W pewnym momencie mamy nawet wrażenie, że obcujemy z produktem, który stał się swoistym eksperymentem, mieszanką nurtów tabaczanych. SP, scented i czego jeszcze dusza zapragnie. Nuty ziołowe - tego również możecie się spodziewać. Herbaciany duch wydaje się pobrzmiewać właśnie tonem tych składników. Szczerze to nie potrafię ich wyodrębnić. Może faktycznie to rumianek, może koper włoski, a może nawet szałwia... A to wszystko bez udziału mentolu. Sam aromat trwa dość długo, łagodniejąc z czasem, obnażając dobrej jakości tytoń.
Sami zobaczcie, jakie bogactwo skumulowano w takim małym puzderku. Zażywanie tego specyfiku sprawia mnóstwo przyjemności. To świetny kandydat na tabakę, przy której możemy się odprężyć, popaść w zadumę. Filiżanka zielonej herbaty dopełni całość. A i w towarzystwie szklaneczki whisky Ambassador nie będzie czuł się najgorzej. Czego chcieć więcej? Kwintesencja brytyjskości w tabaczanym wydaniu. Polecam ze szczerego serca.
Plastikowa tabakierka o brązowej barwie (bez połysku) i z żółto-białą etykietą skrywa 10 gramów suchego specyfiku, drobno mielonego, o jasnobrązowej tonacji. Konsystencja dość typowa dla tworów tego producenta. Zatem zdrowie!
Ciekawa nazwa nie zdradza nam w ogóle, z czym będziemy obcować po zażyciu. Wiele produktów z Kendal bawi się z nami w tą swoistą "zgaduj-zgadulę". Western Glory, Mitchells Special, M4X, Lakeland - to przykłady enigmatycznych nazw, które już niejeden próbował "złamać". Ale jest w tym coś fascynującego przyznacie. Gustowne pudełeczko, na nim etykieta z ciekawą nazwą, a wewnątrz - poezja aromatu. Ciekawski tabaczarz od razu zaczyna wertować Internet w poszukiwaniu cennych wskazówek i informacji odnośnie danej nazwy, często wracając na tarczy. Piękne nuty w otoczce tajemnicy - rewelacja. Ale to nie koniec, bowiem sama zawartość również często spędza nam sen z powiek. "Chwila, gdzieś już to czułem. Nie, to nie to, a może?" - niejednokrotnie powtarza tabaczarz po zetknięciu z multiaromatami od GH. Za to ukochałem sobie te tabaki. To nie liga Red Bulla. Tam leje się krew, jest prosto, intensywnie, przekraczane są granice. Tutaj mamy raczej wysublimowany klimat, charakterystyczny angielski ton, dżentelmeński sznyt. Wiele tabak z Kendal serwuje nam niejednoznaczność, wyśmiewa bezpośredniość i płytkość. Tutaj potrzeba skupienia i niemałej wiedzy odnośnie aromatów. Poległem nieraz i pewnie jeszcze polegnę w konfrontacji ze złożonością tych produktów. Ale tanio skóry nie sprzedam, uczę się, poznaję, mam w rękawie coraz większą talię punktów odniesienia. Pewnie nigdy do końca nie rozgryzę tych aromatów, ale do tablicy podchodzić będę z niemałą chęcią i determinacją. Tabaczany Syzyf - w tym przypadku taki przydomek to żadna ujma. Wracajmy jednak do sedna. Ambassador jest jednym z tych produktów, które wywracają do góry nogami nasz zmysł powonienia. Blenderzy zawarli tutaj tyle nut, że szczegółowa analiza jest czynem wręcz niemożliwym. Granice między poszczególnymi aromatami są perfekcyjnie zatarte. Słowa pochwały należą się koledze Nitzo, który poniekąd przetarł szlaki w tym przypadku. Piotrek, kiedy czytałem Twoją recenzję, aż zacierałem ręce na myśl o aromacie bzu, który tam wyczułeś. I słowo ciałem się stało. Kiedy po raz pierwszy zażyłem Ambassadora, już na wstępie przywitał mnie ten charakterystyczny słodki, ciut ciężki aromat, którego nie pomylę z żadnym innym. Każdego roku w rodzinnym domu mogłem napawać się tą nutą. Obok ogródka rosły drzewka, z których mama zrywała pokaźne kwiaty, układając je następnie w bukiety o fioletowym odcieniu. Bez (a właściwie lilak pospolity) w wydaniu GH jest naturalnie odzwierciedlony, już za to należy się wielki plus. Z czasem aromat przechodzi w surowy akcent kojarzący się z aromatem floksów. Nutę lawendy również da się wyłapać, choć troszkę w tle. Ja wyczuwam również zapach róży. Jej słodki, szlachetny charakter jeszcze bardziej wzbogaca bukiet Ambassadora. Gdzieś tam w cieniu przemyka nutka cynamonu. Ktoś wspominał o goździku. Ja takowego nie zanotowałem. Akcent słodko-kwaśny, cytrusowy? I owszem, czuć go dość wyraźnie w akompaniamencie herbacianej przyśpiewki. W pewnym momencie mamy nawet wrażenie, że obcujemy z produktem, który stał się swoistym eksperymentem, mieszanką nurtów tabaczanych. SP, scented i czego jeszcze dusza zapragnie. Nuty ziołowe - tego również możecie się spodziewać. Herbaciany duch wydaje się pobrzmiewać właśnie tonem tych składników. Szczerze to nie potrafię ich wyodrębnić. Może faktycznie to rumianek, może koper włoski, a może nawet szałwia... A to wszystko bez udziału mentolu. Sam aromat trwa dość długo, łagodniejąc z czasem, obnażając dobrej jakości tytoń.
Sami zobaczcie, jakie bogactwo skumulowano w takim małym puzderku. Zażywanie tego specyfiku sprawia mnóstwo przyjemności. To świetny kandydat na tabakę, przy której możemy się odprężyć, popaść w zadumę. Filiżanka zielonej herbaty dopełni całość. A i w towarzystwie szklaneczki whisky Ambassador nie będzie czuł się najgorzej. Czego chcieć więcej? Kwintesencja brytyjskości w tabaczanym wydaniu. Polecam ze szczerego serca.
Podsumowanie o tabace
Zalety tabaki
- Tabaka orkiestra
- Tytoń
- Brak mentolu
- Trwałość aromatu
- Tabakierka
- Tytoń
- Brak mentolu
- Trwałość aromatu
- Tabakierka
Minusy Tabaki
- Nie stwierdziłem
P
Ładne Kwiatki
(Updated: Styczeń 12, 2012)
Ocena ogólna
5.0
Ocena smaku
5.0
Ocena opakowania
5.0
"W postawach - wielkość - osiągnięta już za życia.
Ciężka kotara obu wspiera tym - co kryje.
Patrzą przed siebie śmiało, pewni swoich racji,
Wszak dyplomacja włada wszystkim dziś - co żyje,
A oni - kwiat szesnastowiecznej dyplomacji!"
Jacek Kaczmarski "Ambasadorowie"
Właśnie z tym zacnym tekstem Jacka Kaczmarskiego kojarzy mi się słowo ambasador, od niedawna do tego skojarzenia doszła jeszcze świetna tabaka Gawitha Hoggartha Ambassador. Przyznam ,że oczekiwałem czegoś ziołowego, orientalnego tytoniu, może nuty kadzideł czy przypraw. Zasugerowałem się skojarzeniami Anglia-tabaka-ambasador, oczywiście skojarzenie z imperium utworzonym na koloniach, a konkretnie Indiami czy też malutkimi wysepkami pełnymi ludożerców lub "ludożerców" w mniemaniu dam i gentelmenów na ówczesnych salonach. Dotychczasowe recenzje kolegów także utwierdziły mnie w przekonaniu ,że jest to tabaka ziołowa, nic bardziej mylnego, to tabaka o ciekawym kwiatowym bukiecie zapachowym.
Na mój nos aromat składa się z zapachu bzu i lawendy, być może jest jeszcze więcej smaczków, ale trudno jest nazwać, w każdym razie aromat niezwyczajny. Nie można tutaj mówić o mydlaności czy sztuczności, przynajmniej w mojej opinii, więc może to być dobra tabaka dla osoby chętnej na rozpoczęcie przygody z tabakami kwiatowymi. Nabieram przekonania ,że Gawith Hoggarth to jednak niezwykła firma tworząca niezwykłe kompozycje, tabaka nie zawiera ani krzty mentolu, a mimo to orzeźwia, bardzo orzeźwia, nie jest tak ciężka jak podobne tabaczne pozycje innych firm, co czyni z tej tabaki idealną kwiatkówkę na okres letni. Ponadto do aromatów kwiatów został dodany lekki aromat cytrusowy, podczas kilku pierwszych zażyć ciężko go wyczuć, jednak później nie mogłem sobie wyobrazić tej tabaki bez niego. Nuta cytrusowa ma posmak cytrynowo-herbaciany, coś jak napój herbaciany o smaku cytryny, w pozytywnym sensie. Kolejny świetny pomysł. Nuta tytoniowa jest ukryta, właściwie to ciężko ją wyczuć, jednak wąchając kupkę tabaki można odnieść wrażenie ,że to dobry jakościowo tytoń, z pewnością ma on wpływ na odbiór całości bukietu zapachowego. Aromat utrzymuje się bardzo długo, nawet jak na tabakę kwiatową, zażycie większej ilości przedłuża efekt. Jeśli miałbym się czepiać to po pewnym czasie codziennego zażywania tabaka może wydać się monotonna (aromat w naszym nosie jest stały, nie zmienia się pomimo upływu czasu), jednak nie jest problemem przerzucić się na coś innego, aby po jakimś czasie do niej wrócić.
EDIT: Już chyba wiem jaki jest ten 3 kwiatek! To chyba rumianek i to by wyjaśniało recenzje z forum tbx.pl mówiące o ziołach. W każdym razie zgrana kompozycja.
Proszek jest jasnobrązowy, lekko rudawy, drobno mielony i dość suchy. Jednak ma na tyle fajną i puszystą konsystencję, że doświadczony tabaczarz nie będzie miał problemu z zażyciem z dłoni.
Tabakierka typowa dla rodziny GH. Czyli plastik w kształcie Loewena, jednak w moim przypadku tabakierka jest gładka, nie posiada warstwy lusterka z ,której znany jest GH, plastik ma identyczny kolor jak w Lwiej Szczypcie. Przyznam ,że wersja z lusterkiem podoba mi się bardziej, ale nie będę narzekał. Tabakiera jest otwieralna, znajduje się na niej żółto-biała etykieta z nazwą firmy, nazwą aromatu i ostrzeżeniem o szkodliwości, z tyłu naklejka od importera z danymi CiTu. Tabakierka ma jedną dość poważną wadę, jednak nie uwzględnię jej w ocenie, żeby nie zaniżać oceny ogólnej, mianowicie nie jest przystosowana do produktów angielskich, które zazwyczaj są mocno zmielone i suche. Przez chwilę nieuwagi możemy wysypać na dłoń spory kopczyk. Jak już pisałem osoba obeznana z tabakami angielskimi może zażywać zarówno szczyptą jak i z dłoni.
Ciężka kotara obu wspiera tym - co kryje.
Patrzą przed siebie śmiało, pewni swoich racji,
Wszak dyplomacja włada wszystkim dziś - co żyje,
A oni - kwiat szesnastowiecznej dyplomacji!"
Jacek Kaczmarski "Ambasadorowie"
Właśnie z tym zacnym tekstem Jacka Kaczmarskiego kojarzy mi się słowo ambasador, od niedawna do tego skojarzenia doszła jeszcze świetna tabaka Gawitha Hoggartha Ambassador. Przyznam ,że oczekiwałem czegoś ziołowego, orientalnego tytoniu, może nuty kadzideł czy przypraw. Zasugerowałem się skojarzeniami Anglia-tabaka-ambasador, oczywiście skojarzenie z imperium utworzonym na koloniach, a konkretnie Indiami czy też malutkimi wysepkami pełnymi ludożerców lub "ludożerców" w mniemaniu dam i gentelmenów na ówczesnych salonach. Dotychczasowe recenzje kolegów także utwierdziły mnie w przekonaniu ,że jest to tabaka ziołowa, nic bardziej mylnego, to tabaka o ciekawym kwiatowym bukiecie zapachowym.
Na mój nos aromat składa się z zapachu bzu i lawendy, być może jest jeszcze więcej smaczków, ale trudno jest nazwać, w każdym razie aromat niezwyczajny. Nie można tutaj mówić o mydlaności czy sztuczności, przynajmniej w mojej opinii, więc może to być dobra tabaka dla osoby chętnej na rozpoczęcie przygody z tabakami kwiatowymi. Nabieram przekonania ,że Gawith Hoggarth to jednak niezwykła firma tworząca niezwykłe kompozycje, tabaka nie zawiera ani krzty mentolu, a mimo to orzeźwia, bardzo orzeźwia, nie jest tak ciężka jak podobne tabaczne pozycje innych firm, co czyni z tej tabaki idealną kwiatkówkę na okres letni. Ponadto do aromatów kwiatów został dodany lekki aromat cytrusowy, podczas kilku pierwszych zażyć ciężko go wyczuć, jednak później nie mogłem sobie wyobrazić tej tabaki bez niego. Nuta cytrusowa ma posmak cytrynowo-herbaciany, coś jak napój herbaciany o smaku cytryny, w pozytywnym sensie. Kolejny świetny pomysł. Nuta tytoniowa jest ukryta, właściwie to ciężko ją wyczuć, jednak wąchając kupkę tabaki można odnieść wrażenie ,że to dobry jakościowo tytoń, z pewnością ma on wpływ na odbiór całości bukietu zapachowego. Aromat utrzymuje się bardzo długo, nawet jak na tabakę kwiatową, zażycie większej ilości przedłuża efekt. Jeśli miałbym się czepiać to po pewnym czasie codziennego zażywania tabaka może wydać się monotonna (aromat w naszym nosie jest stały, nie zmienia się pomimo upływu czasu), jednak nie jest problemem przerzucić się na coś innego, aby po jakimś czasie do niej wrócić.
EDIT: Już chyba wiem jaki jest ten 3 kwiatek! To chyba rumianek i to by wyjaśniało recenzje z forum tbx.pl mówiące o ziołach. W każdym razie zgrana kompozycja.
Proszek jest jasnobrązowy, lekko rudawy, drobno mielony i dość suchy. Jednak ma na tyle fajną i puszystą konsystencję, że doświadczony tabaczarz nie będzie miał problemu z zażyciem z dłoni.
Tabakierka typowa dla rodziny GH. Czyli plastik w kształcie Loewena, jednak w moim przypadku tabakierka jest gładka, nie posiada warstwy lusterka z ,której znany jest GH, plastik ma identyczny kolor jak w Lwiej Szczypcie. Przyznam ,że wersja z lusterkiem podoba mi się bardziej, ale nie będę narzekał. Tabakiera jest otwieralna, znajduje się na niej żółto-biała etykieta z nazwą firmy, nazwą aromatu i ostrzeżeniem o szkodliwości, z tyłu naklejka od importera z danymi CiTu. Tabakierka ma jedną dość poważną wadę, jednak nie uwzględnię jej w ocenie, żeby nie zaniżać oceny ogólnej, mianowicie nie jest przystosowana do produktów angielskich, które zazwyczaj są mocno zmielone i suche. Przez chwilę nieuwagi możemy wysypać na dłoń spory kopczyk. Jak już pisałem osoba obeznana z tabakami angielskimi może zażywać zarówno szczyptą jak i z dłoni.
Podsumowanie o tabace
Zalety tabaki
-Bez i lawenda, czyli dość rzadkie połączenie wśród kwiatkówek
-Nuta cytrusowa
-Odświeża
-Przyjemna konsystencja
-Nuta cytrusowa
-Odświeża
-Przyjemna konsystencja
Minusy Tabaki
-Tabakierka nie jest zbytnio przystosowana do rodzaju tabaki
N